Skrzypek, górnik dołowy i odkrywkowy, policjant i młody inżynier budownictwa - co łączy przedstawicieli tych pięciu zawodów? Na pozór nic, ale gdy stanęli na linii startu Poland Extreme Triathlon połączyło ich wszystko. Po pierwsze dystans - każdy z nich musiał pokonać 12 km pływania w Zatoce Gdańskiej, przejechać 690 km rowerem z północy na południe Polski, w końcu przebiec 95 km górskimi szlakami łączącymi Babią Górę z Gubałówką. Po drugie stali się pierwszymi ludźmi w kraju, którzy temu wyzwaniu sprostali! Po trzecie każdy z nich wykazał się - myślę bardzo zbliżonym - poziomem szaleństwa (pozytywnego!), determinacji i łamania niemożliwego w łamaniu potrójnego Ironmena. Przeprowadzę Państwa przez tę historię, przede wszystkim z perspektywy dwóch zawodników z regionu łódzkiego - Waldemara Stawowczyka i Bartka Śliwkiewicza. Jeden to bełchatowianin, drugi mieszkaniec powiatu zgierskiego. Będzie długo i inaczej…
Inaczej dlatego, że artykuł nie będzie suchą, dziennikarską relacją skupioną tylko na wynikach czy sportowych statystykach (bo te nie były najważniejsze), ale dlatego, że byłam członkiem tego zespołu przez cztery dni (i dlatego będzie długo)… Towarzyszyłam zawodnikom, kiedy pokonywali morskie fale, drogi kilku województw i górskie masywy Beskidów i Tatr. Oczywiście ja poruszałam się samochodem, ale o tym później… Jako członek teamu wspierającego jednego z triathlonistów, ta historia po prostu pisała się, między innymi na moich oczach. A o historii myślę można mówić śmiało, bo Poland Extreme Triathlon był pierwszym takim przedsięwzięciem w kraju. Tysiące osób pokonywało i pokonuje kraj wzdłuż i w szerz, ale nie w formule, która połączyła te trzy dyscypliny sportu w jedność.
Jak to się zaczęło? Trudno w to uwierzyć…
Zaczęło się od primaaprilisowego żartu. Daniel Wójcik, pomysłodawca i organizator Poland Extreme Triathlon sam przyznawał, już w Zakopanem, że:
- Aż głupio mówić, że to była taka mała prowokacja z okazji 1 kwietnia… Chociaż nie ukrywam, że od kilku lat chodził mi po głowie pomysł, by zrobić coś przez całą Polskę. Zawsze wydawało mi się to takie epickie, wyjątkowe i utwierdzające, że robimy triathlon, który naprawdę kochamy, w górach, a tutaj będziemy mogli pokazać cały kraj. Spontaniczny pomysł w niepoważne święto, jakim jest Prima Aprilis, stał się całkiem poważnym projektem, do którego momentalnie zapaliło się kilku śmiałków - wyjaśnia Daniel Wójcik, organizator.
Już w drugiej połowie 2021 roku jasnym stało się, że Poland Extreme Triathlon ruszy. Wyznaczono trasę. Początek na Helu, start pływackiego odcinka w Jastarni, meta po 12 kilometrach w Rewie. Prosto z plaży zawodnicy ruszali w 690-kilometrową trasę rowerem. Na jednośladach jechali przez województwa: pomorskie, kujawsko - pomorskie, wielkopolskie, łódzkie, śląskie z metą w Korbielowie. Tam u podnóża Beskid wyznaczono linię startu trasy biegowej. Ten odcinek triathlonu połączył dwa symboliczne szczyty - Babią Górę i Gubałówkę. Łącznie to 95 kilometrów z sumą podejść sięgającą 3349 m!
We wtorek, 16 sierpnia na plaży w Jastarni odliczyło się sześciu zawodników. By zaliczyć Poland Extreme Triathlon mieli cztery dni. Limit czasowy wyznaczono na piątek, 19 sierpnia na godzinę 22.00, po drugiej stronie kraju, na szczycie Gubałówki.
Płynąć, jechać, biec…
Wszyscy, jak jeden mąż podkreślali, że najbardziej stresującym wyzwaniem było pływanie - długość dystansu robi wrażenie, ale jeśli do tego dołożymy charakter wody, jaką pokonywali, to dopiero wtedy robi się ekstremalnie. I tak rzeczywiście było. Początkowo spokojne wody Zatoki Gdańskiej o 7.00 rano były tylko pozorem, woda na środku akwenu rozhulała się na tyle solidnie, że fale osiągały nawet metr wysokości, a boczny wiatr, prądy i fale miotały zawodnikami, którzy przecież do najsłabszych nie należą. Ostatecznie na plaży w Rewie odliczyło się pięciu triathlonistów, jeden z nich - nomen omen uważany za najpoważniejszego faworyta - musiał uznać wyższość natury pokonany przez morską chorobę. Najszybszy Marcin Mikoś, górnik ze Śląska pokonał trasę w 5 godz. 15 minut! Fenomenalny wynik będący jednocześnie życiowym rekordem Ślązaka. Reszta stawki uplasowała się w przedziale od 6 do 6 godzin i 40 minut. Obaj zawodnicy z naszego regionu zamykali stawkę pływacką - Bartek Śliwkiewicz wyszedł z uśmiechem na ustach przedostatni. Waldemar Stawowczyk, ze stwierdzeniem: „masakra", ostatni…
Fotogaleria z etapu pływackiego, wtorek, 16 sierpnia - Jastarnia i Rewa
Pierwszy dzień zmagań zakończył się w Świeciu po pokonaniu jeszcze 150 km na rowerze. O 7.00 rano, w środę 17 sierpnia zawodnicy ruszyli na najdłuższy odcinek roweru - to właśnie tego dnia mieli stawić się w Częstochowie. Upał był tak dramatyczny, że limit czasowy 350-ilometrowego odcinka przesunięto o 2 godziny, z 22.00 na 24.00. Całej piątce udało się jednak dotrzeć pod Jasną Górę w pierwotnym limicie. Czwartek to droga przez Śląsk z metą w Korbielowie. 180-kilometrowy odcinek był wyjątkowo wymagający pod kątem przewyższeń - tu zaczęła się już bowiem jazda po górach. Ostatecznie rowerowy etap Ponad Extreme Triathlon trwał od 24 godzin - w wykonaniu Marcin Mikosia, do 32 godzin Bartka Śliwkiewicza. Stawowczyk 690-kilometrów trasy pokonał pomiędzy tym dwoma wynikami, w czasie 28 godzin. Kiedy w Korbielowie wszyscy zsiadali z roweru, raczej było jasnym, że nikt im już niczego nie odbierze… Byli zmordowani w różnym stopniu, ale wszyscy byli równie szczęśliwi. W czwartek popołudniem rozpoczynali ostatnią część swojego wyznania - bieganie. 18 sierpnia pokonywali 20 kilometrów do schroniska Markowe Szczawiny. W piątek rano, ostatniego dnia zawodów, symbolicznie wszyscy, jak jeden mąż weszli na szczyt Babiej Góry, przy pięknych widokach z samego wierzchołka Diablaka ruszyli po swoje… I to dostali. W piątek, 19 sierpnia cała piątka była już u celu. Duma, szczęście, śmiech przeplatany z łzami bólu i wzruszenia. Udało się! Wygrali wszyscy!
„Pełnia życia jest pełnią cierpienia"
Autor bestsellerów z zakresu psychologii rozwoju i znany psychiatra Morgan Scott Peck napisał w jednej ze swoich książek: „Jeśli ktoś woli nie ryzykować cierpień musi obyć się bez wielu rzeczy: bez dzieci, małżeństwa, rozkoszy seksualnej, ambitnych planów, przyjaźni, bez wszystkiego co ożywia życie, nadaje mu sens i znaczenie (…) Pełnia życia jest pełną cierpienia. Zamiast tego można jedynie nie całkiem żyć lub całkiem nie żyć"
Cierpienie rzeczywiście było ich udziałem, nie było wśród tej piątki zawodnika, który nie doznałby fizycznego bólu - obtarte stopy, odciski, zakwasy, ból karku czy pleców. W sobotni poranek, kiedy w Zakopanem odbierali koszulki finiszerów, medale i pamiątkowe statuetki, każdy na swój sposób jakoś starał się pokonywać grawitację i siły tarcia o kostkę brukową, ale osobiście miałam wrażenie, że i tak fruwają co najmniej kilka centymetrów nad ziemią! Pięknie się na to patrzyło, jeszcze głębiej to przeżywało nie tylko dlatego, że ukończyli, ale przede wszystkim dlatego, że cała ta „walka" odbywała się w duchu wspólnej pasji, wzajemnego szacunku i co tu ukrywać - ogromnego koleżeństwa, a wręcz przyjacielstwa.
Fotogaleria z odcinka rowerowego i biegowego, 17, 18 i 19 sierpnia. Poniżej ciąg dalszy tekstu i zdjęć.
Warto przy tej okazji dodać, że kiedy Poland Extreme Triathlon przetaczał się po kraju, w mediach huczało z powodu innego współzawodnictwa - Swiss Ultra 2022. W szwajcarskim Buchs, rozgrywają się zawody w 10-krotnym Ironmanie(w momencie pisania artykułu zawodnicy ciągle są na trasie) z mocnym polskim akcentem - Robertem Karasiem, Adrianem Kosterą i Tomaszem Lusem, zresztą łowiczaninem. Ten pierwszy przez kilkadziesiąt godzin dzierżył w ręku palmę zwycięstwa, ostatecznie nie ukończył rywalizacji z powodów kłopotów zdrowotnych. Adrian Kostera - na marginesie trener Waldemara Stawowczyka - wywalczył brąz w tej rywalizacji. Tomasz Lus ciągle walczy… Jadąc przez Polskę samochodem, jako support Stawowczyka słuchałam całej masy opinii- od hura optymizmu i wręcz piania nad rywalizacją biało - czerwonych po hejt, że to „głupota, że to już nie sport, że masochistyczne"… Nie było więc możliwości, by w długich godzinach za kierownicą nie myśleć też o tych „naszych" chłopakach, za którymi podążaliśmy z piciem i jedzeniem. Zapytałam Daniela Wójcika żartobliwie zagadując o „diabelskim" pomyśle…
- Ja zawszę mówię, że w tym największym mroku jest największa jasność. Być może Poland Extreme Triathlon był tym „diabelskim" pomysłem, ale w tym diable nie ma nic złego. Ten pomysł niesie ze sobą dobro. Wystarczyło popatrzyć na reakcję ludzi na przestrzeni czterech dni, kiedy Ci „nasi" triathloniści byli na trasie. Tysiące osób po tym wyczynie piątki chłopaków zaczęło już inaczej patrzeć na swój trening czy dbanie o siebie. I tak naprawdę na tym mi zależy, by ludzie byli zdrowi i szczęśliwi - mówił mi Dane Wójcik.
Ciężko nie zgodzić się z tą opinią, zwłaszcza, kiedy patrzyło się na wyścig PET z tak bardzo bliska. Uwierzcie mi na słowo - w piątek późnym wieczorem po 50, czy 60 godzinach wyścigu, stojąc na szczycie Gubałówki mieli u swoich stóp nie tylko Zakopane, ale i cały świat… A my, jako pomagający im iść do tego celu, byliśmy cząstką tego… Przygoda życia!
Poniżej prezentujemy sylwetki finiszerów pierwszej edycji Poland Extreme Triathlon.